Na scenie pojawiłaś się jako członkini Domu Mody Limanka, co robiłaś w tym kolektywie?
W Domu Mody Limanka imprezowaliśmy, pracowaliśmy i upajaliśmy się nieskrępowaną beztroską, którą sami nakręciliśmy. Tworzyliśmy atmosferę, w której rodziły się pomysły, często zbyt szalone, by dało się je zrealizować. Przynajmniej w początkowej fazie DML.
Było to więc coś pomiędzy domem, squatem i klubem?
My tam po prostu mieszkaliśmy. Z czasem stało się to dosyć uciążliwe, ale w głównej mierze spędzaliśmy miło czas i żyliśmy. Początkowo organizowaliśmy wewnętrzne czteroosobowe wydarzenia, które ograniczały się do profilowanych kolacji z całym anturażem. Chodziło o spędzanie czasu. Później spędzaliśmy go z innymi ludźmi. Na pierwszej wystawie, którą zorganizowaliśmy, prezentowaliśmy wyłącznie prace naszej czwórki, kupiliśmy wino i zaprosiliśmy znajomych, by wspólnie odegrać ten wieczór.
Jaką w tym wszystkim odgrywałaś rolę?
Każdy robił wszystko. Nie było wyznaczonych ról. Uważam, że w późniejszym czasie to skomplikowało wiele działań, a także nasze relacji, które stanowiły fundament DML. To była komuna, każdy robił wszystko lub to, na co miał ochotę, lub to, co potrafił. Czasami przy finalnej części produkcji wymyślaliśmy role, by jakoś się podpisać.
Jak to się ma do tego, co robisz teraz?
To była ciągła gra i spędzanie czasu, czyli w dużej mierze to, co robię teraz, tyle że poza formalnym kolektywem.
Zerwałaś z Limanką i co dalej?
Zerwałam z Limanką, skończyłam studia i przeprowadziłam się do Warszawy. Zakończyłam przygodę z życiem w komunie, a bycie w kolektywie porzuciłam na rzecz życia pustelniczego. Poświęciłam się wyłącznie swojej osobie. Zajęłam się pracą i grą – w życie, z rolami, w które w moim wieku ,,powinnam” wchodzić, z oczekiwaniami, ze sobą. Obecnie pracuję w magazynie „Poptown”, zajmuję się jego stroną wizualno-kreatywną, a na boku robię własne projekty okołoartystyczno-modowe, plus żyję i dobrze się bawię.
Jesteś artystką?
Z tym mówieniem o sobie per artystka, to trochę jak z hipsterstwem na początku pierwszej dekady XXI wieku: wszyscy byli, nikt się nie przyznawał. Nie wypadało i trochę się pogardzało całym trendem. Po opuszczeniu Limanki oficjalnie obwieściłam, że wypisałam się z artworldu, ale pewnie trochę jestem artystką, tyle że bez parcia na artworldową bańkę. Frajerskie fanostwo, odtwórczość i nieautentyczność to coś, przed czym najbardziej w życiu uciekam.
To znaczy?
Kiedy wracam do domu lub rozmawiam z ludźmi spoza środowiska i próbuję wytłumaczyć, czym się zajmuję, spotykam się z niezrozumieniem i absolutnie to rozumiem – przepaść pokoleniowa, branżowa, społeczno-kulturowa etc. Żalu nie mam i mówię w telegraficznym skrócie, że robię jakiś kreatywny projekt/sztukę.
Czym jest dla ciebie Instagram?
Instagram jest przestrzenią na dokumentowanie tego, co chcę, by zostało udokumentowane, przewija się tam praca (pod warunkiem że jestem z niej zadowolona) oraz życie – przyjaźnie, miłości, imprezy, kace i ostatnio koronawirus.
Taki pamiętnik?
Początkowo Instagram był pamiętnikiem, jednak przerodził się on w serial, który wciąga zarówno mnie, jak i obserwatorów i obserwatorki.
Dokudrama?
Podstawowo Instagram to medium dokumentujące i składające w całość ten multimedialny pamiętnik, uwieczniające moje życie. Jednakże fakty mieszają się tam z absolutną fikcją i często powstają materiały stricte dedykowane – przychodzi wtedy do mnie Arek i mówi: ,,Stara, wymyśliłem super pomysł na filmik na story, musimy to nagrać”, a to wszystko w takiej samej formule i konwencji – dla odbiorców w tym momencie zacierają się prawda i przekłamanie.
Inscenizujesz?
Część zdarzeń jest filmowana, bo się wydarza, a część się wydarza, by stać się filmem.
Ale Instagram to także komunikator oraz medium do działalności detektywistycznej: afery, kradzieże kreatywne, zdrady, romanse…
Myślałem, że to performance, wiesz, jednak sztuka…
Oczywiście, że cały czas odgrywam rolę, i pozostaję w konwencji. Nie wiem jednak, jaki jest cel tego performance’u. Chociaż przy założeniu, że drogę przedkładam ponad cel, nie ma to większego znaczenia. W życiu trzeba coś robić, do social mediów podchodzę tak samo. Dodatkowo daje mi to przyjemność i poczucie pewnej ciągłości. Te nieustanne filmowanie rzeczywistości, dokumentowanie jej, w jakiś sposób ją zatwierdza.
Pisałaś o feministkach w mediach społecznościowych. Czy utożsamiasz się z selfie-feminizmem?
Utożsamiam się z feminizmem, więc wszystko, co łączy się z moją działalnością, można rozpatrywać przez pryzmat feminizmu. Jednakże sam charakter ruchu selfie-feministycznego uważam za tendencyjny i kiczowaty, bardzo odtwórczy wobec prekursorek, które, moim zdaniem, były jedynymi autentycznymi selfie-feministkami. Bez spiny, bez patosu, bez przerysowania.
Na czym polegałaby nowość w twoim ujęciu tematu feminizmu i sociali?
Moje „nowatorstwo” połączyłabym z autentycznością, brakiem zawiści i odwagą.
Czyli żadne to nowatorstwo.
Jak wybierasz materiały, edytujesz i kiedy postujesz?
Postuję wtedy, kiedy mam na to ochotę, lub z nudów albo kiedy mam doła i chcę się podbudować na lajkach. Wybieram i edytuję w taki sposób, żeby kontent mnie bawił. Na różne sposoby. Często przeginam w różne strony, tak żebym mogła do tego wrócić po czasie i nadal robiło to na mnie wrażenie. Głównie myślę o sobie. Oczywiście pojawiają się też motywacje flirciarsko-romantyczne – typowa atencyjność w mediach społecznościowych, przyznaję to z ręką na sercu.
Opowiedz o swoim filmie, który przygotowałaś na podstawie zdjęć i filmów z IG.
Podstawą tego filmu jest moje instastory, które jest skrupulatną i też bezcelową dokumentacją mojego życia, w którym uczestniczy grupa bliskich mi osób. Wszystko skoncentrowane na fabularyzacji codzienności i konkretnej selekcji kontentu, która wpływa na manipulację narracją i ukazanie go jako beztroskiej zabawy, dolce vita.
Jednak performance?
Tak, instastory pomimo swojego charakteru (krótkie komunikaty, filmy, zdjęcia, robione „tu i teraz”, znikające po 24h, czyli stricte dotykające teraźniejszości) pozwala na konkretny performance i odegranie życia oraz wpłynięcie na percepcję odbiorców. W skrócie – obserwatorzy myślą o nas to, co im pokażemy. Obraz manipuluje kreowaną, niekończącą się, codzienną narracją, dochodzi do skrajnej performatyzacji życia. Ten film, niezaprzeczalnie opierający się na faktach, jest wyselekcjonowanym materiałem, który zrobi z życia serial. Dodatkowo w trakcie odgrywania go dochodzi do automitologizacji przez konkretne przedstawienie własnej osoby, która jest podejmowana i rozwijana przez obserwatorów.
Mówisz dolce vita, ale jest w tym też sporo aktywizmu, niebinarności, jaki jest polityczny wymiar tego, co robisz?
Moja dolce vita jest pełna niebinarności, lgbt – bo to ja. Jednak daleko mi do tytułu aktywistki. Po prostu wypowiadam się wtedy, kiedy czuję taką potrzebę, często statementy stawiam nieintencjonalnie, przy okazji życia po swojemu – tak jak uważam, tak jak mi dobrze.