Izabella Gustowska w rozmowie z Weroniką Wronecką Teoria bezwzględności

Teoria bezwzględności
Sala Kominkowa – Wirus… Nie wywołuj wilka z lasu, fot. J. Klupś

Weronika Wronecka: Izo, wspominasz, że Bezwzględne cechy podobieństwa można oglądać jako wystawę o tym, co było, jest i będzie. Czy w takim razie bezwzględne podobieństwo znaczy właściwie tyle, co względność czasu lub dokładnie czasów? W kontekście wystawy Względne cechy podobieństwa z 1979 roku mówiłaś o bliźniaczości jako o równorzędności zdarzeń, przestrzeni i czasu. Czy w takim razie istnieje według ciebie coś takiego, jak nowoczesność? Z jednej strony, jak sama zauważasz, istnieje aktualnie grupa konkretnych zjawisk, których suma składa się na coś, co można nazwać wydarzającą się epoką. Epoka jest epoką, bo coś ją od innych epok odróżnia. Z drugiej strony pewne motywy czy modele, które są charakterystyczne właśnie dlatego, że się w danym okresie powtarzają, mają według mnie charakter wtórny. W tym kontekście słowo nowoczesność to termin techniczny, który nazywa najnowszy epizod historyczny, ale niekoniecznie wskazuje na istotną reorganizację kulturową. Można na przykład powiedzieć, że człowiek nigdy nie był nowoczesny, ale zwykle chciał się tak czuć. Czy takie sformułowanie brzmi dla ciebie swojsko, czy raczej heretycko?

Jeszcze kilka słów o podobieństwie. Sądzisz, że podobieństwo wzmacnia, czy osłabia pozycję jednostki? Bez podobieństwa nie byłoby tych wszystkich działań wspólnych, dzięki którym ludzie mają poczucie związku z innymi ludźmi. Z drugiej strony istnieć wyłącznie w związku z innymi to chyba za mało, żeby mówić o czymś takim, jak osobowość. Zastanawiam się też, jak myślisz o podobieństwie w kontekście pracy ze studentami. Wśród młodych twórców istnieją pewne trendy, a zespoły podobnych prac tworzą tak zwane szkoły. To czasem stanowi podstawę do kpiny, chociaż wydaje mi się naturalnym, że jeżeli ludzie spędzają razem kawał życia, to się do siebie nawzajem upodabniają. Wiąże się to z fenomenem stylu. Ja na przykład myślę sobie, że to cudownie nie mieć stylu i bezkarnie robić, czego dusza zapragnie. Dzieła jednego autora i tak zwykle są do siebie podobne, bo je przecież wystrugały te same ręce. Zdaje mi się jednak, że wśród młodych ludzi mieć styl to rodzaj imperatywu, bo to kojarzy się z byciem jakimś, czyli posiadaniem osobowości. Ale ortodoksja stylistyczna może przynosić skutki wprost przeciwne. Studenci czasem wstydzą się przyznać, że im się podoba coś, co jest kiczowate, albo sentymentalne, bo nie chcą być z czymś takim utożsamieni. Zresztą najmodniejszy styl to chyba niedbałość. Wydaje mi się, że dużo ludzi dba o to, żeby wyglądać na niedbałych. Co jest zresztą dość trudne.

Izabella Gustowska: Stawiasz mi ważne pytania, a ja właściwie odsuwam, czy też może przedłużam czas, żeby na nie odpowiedzieć. Dzisiejsza pandemia to życie we mgle i nic nie wydaje się być ważne.

Pytasz, czy Bezwzględne cechy podobieństwa można oglądać jako wystawę o tym, co było, jest i będzie. Zawsze jest to co było, jest i będzie.

Czas ma swoją względność i jest nią na przykład młodość lub przeszłość. Ma też bezwzględność, która dzieje się dzisiaj. Nie tylko dlatego, że jesteśmy w nieprzewidywalnym czasie pandemii. Czas jest bezwzględny dla mojego wieku. Dzisiaj wiem, że te dwa lata spędzone w bliskiej relacji z Bezwzględnymi cechami podobieństwa bardzo przedefiniowały moje myślenie. Przede wszystkim zyskałam świadomość, że życie może się skończyć się z dnia na dzień. Jedna noc, czy dzień, może dzielić bycie od niebycia – co uświadomiła mi śmierć mojej siostry, właściwie mojej bliźniaczki, pomimo ośmiu lat różnicy. To jest ten czas bezwzględny. Nie ma tu dyskusji, to jest to moje utracone względne podobieństwo. Moja bliźniaczość naturalna z bratem Maciejem, ta z wyboru z moją siostrą Lulą, jak i zastępcza z artystką Krystyną Piotrowską, bardzo mnie wzmacniały. Dzisiaj widzę to z bezwzględną jasnością.

Pytasz mnie o słowo nowoczesność. Tak, zawsze chciałam żyć intensywnie w przypisanym mi czasie. Nie tyle myśleć, że mam być nowoczesna, co na swój sposób aktualna.

Pytasz mnie o młodych twórców, o fenomen stylu,bycie jakimś. Nie ma jednej recepty na twórczość, na to, czy lepszy jest rozwój liniowy. Dla krytyków i teoretyków jest pewnie łatwiejszy do skodyfikowania. Dla artysty moim zdaniem nie, ale to sprawa indywidualnych wyborów. 

Trochę mówiłam o tym w Sztuce trudnego i łatwego wyboru (2006-2007) pokazanej w starym holu Muzeum Narodowego w Poznaniu na mojej wystawie Life is a Story (2007), gdzie dwa obszary prowadziły ze sobą nierozstrzygnięty dialog w obrazach, projekcjach i w warstwie audialnej. Te obszary to było to, co skodyfikowane i profesjonalne (przypisane do kina), i to, co prywatne, ale technologicznie słabsze, z mojego archiwum, zatem decyzja, za którym wątkiem podążać, należała do odbiorcy. Jeszcze mocniej przerzuciłam prawo wyboru na widza w trzynastu przestrzeniach Starej Rzeźni w Media Story – SHE (2008). Obie te rozbudowane o performatywność instalacje były dla mnie ciekawym, kreatywnym doświadczeniem. 

Twoich wątpliwości związanych z edukacją zapewne nie rozwiążę i być może są to dylematy każdego pokolenia, o czym można przeczytać w książce Odszkolnić Akademię wydaną przez poznańską Galerię Arsenał. 

Szkoły, akademickie kształcenie i przywiązanie do stylów to bagnista ścieżka, chociaż tak chętnie przez uczelnie i artystów uprawiana. W sztuce ważna jest wolność wyboru i bunt. Mówiłam o tym w melorecytacji Ja, Artystka wizualna przy akompaniamencie muzyki Patryka Lichoty z towarzyszeniem kontrabasu Filipa Postaremczaka, perkusji Bartka Milera i śpiewu Izy Polit na otwarciu wystawy Bezwzględne cechy podobieństwa.

I. Gustowska, "Ja, artystka wizualna", od lewej: P. Lichota, B. Miler, I. Polit, I. Gustowska, F. Postaremczak, fot. M. Kaczyński

Piszesz, że to cudownie nie mieć stylu i bezkarnie robić, czego dusza zapragnie. To brzmi oczywiście buntowniczo i ja też tak uważam, ciągle odkrywam różne nowe obszary w sztuce, ale nie czekam na komentarze. Dzisiaj, kiedy nie jest to już dla mnie tak istotne, bywa, że ktoś opisuje jakiś fragment mojej twórczości jako wyjątkowy dla minionego czasu.

Dlatego proponuję (tutaj mój śmiech) uzbroić się w cierpliwość.

Z czego wynika przejście od cech względnych do bezwzględnych? Jest ono w zasadzie chronologicznie odwrotne w stosunku do analogicznego przejścia w szeroko rozumianej historii myśli. Wspomniałaś kiedyś o bezwzględności jako o postawie nie ma zmiłuj. Bezwzględny byłby ten, dla kogo wszystko jest względne. Teorii bezwzględności towarzyszy w twojej twórczości praktyka, którą nazwałabym radykalnie nie-bezwzględną. Chodzi mi tu o takie przeciwstawieństwo bezwzględności, które nazwałabym, powiedzmy, czułością. Można powiedzieć, że wskazywanie na coś, co jest piękne, jest sposobem uprawiania czułości. Wystawa w Zamku jest pod względem formalnym zbiorem obiektów estetycznie interesujących, a więc jest autorskim wskazaniem na coś, co jest piękne. Z kategorią piękna wiąże się kategoria zachwytu, a ona zdaje się przeciwstawiać zwątpieniu, które towarzyszy bezwzględności. 

Pokój Brzozowy – Drżące Portrety, Względne cechy podobieństwa, fot. J. Klupś

Pytasz, z czego wynika przejście od cech względnych do bezwzględnych. Podtrzymuję to, co powiedziałam kiedyś, a Ty zacytowałaś o postawie nie ma zmiłuj. Bezwzględny byłby ten, dla kogo wszystko jest względne. Wiem natomiast, że sama przesunęłam tę, jak piszesz, linię czułości – dla mnie granicę – z względności podobieństw do bezwzględności, i to w odniesieniu do wielu zjawisk (nie tylko przypisanych do bliźniaczości).

Przeszłam dość miękko do stwierdzenia, że wszystko istnieje w stanie bezwzględnej, permanentnej zmiany. Nie ma na to zjawisko żadnego tajemniczego zamrażającego eliksiru, ani też żadnej wyrafinowanej filozofii, poza trwaniem. Może być bunt lub akceptacja, może warto też pokochać słowo absurd?

Piszesz, że wystawa w Zamku jest pod względem formalnym zbiorem obiektów estetycznie interesujących, a więc jest autorskim wskazaniem na coś, co jest piękne. Z kategorią piękna wiąże się kategoria zachwytu, a ona zdaje się przeciwstawiać zwątpieniu, które towarzyszy bezwzględności. Interesowała mnie nie tyle estetyka (tak w ogóle, to ona uwodzi mnie w małym stopniu). To, co było ważne, to zmierzenie się z czasem, nałożenie mojej warstwy na to, co przetrwało z historii. Na te, kiedyś przecież reprezentacyjne, ale też mieszkalne pokoje brzozowe, orzechowe, marmurowe. To one, dzisiaj odnowione, wyznaczały kategorię piękna sprzed przeszło stu lat. Weszłam w te ściany z ornamentami, w te boazerie, jak wchodzi nieproszony, zbuntowany gość i przyniosłam swój czas, swoje portrety Antoniny, portrety młodych kobiet, swoje emaliowane gadające tablice, swoje demony, a nawet swojego wirusa. Równocześnie wskazałam na obecność trucizny, która zalewa świat (nie tylko wodą) i z czułością zadomowiłam psa oraz dwanaście ar ukrytych w różnych miejscach. Byłam ciekawa, jak sprawdzą się tam projekcje. To przecież ruchome obrazy naszego czasu. Jaką historię opowie dalmatyńczyk zaprzyjaźniony z psem z Zurychu? Jak Antonina stanie się kobietą z papugą, kobietą z portretu? Jej portret równie dobrze mógłby być obrazem olejnym z tamtych czasów, ale przez ruch i dźwięk stał się portretem z naszego czasu. To pewnie jest przypadek piękna, zimnego piękna nowych technologii. 

Pokój Brzozowy – Drżące Portrety – Dalmatyńczyk, fot. J. Klupś
Przedsionek Sali Kominkowej – Dwie Ary, obiekt, fot. J. Klupś
Pokój Brzozowy – Drżące Portrety, fot. J. Klupś

Na wystawie widać to w wielu przestrzeniach. Mogę powiedzieć, że to dryf (tak nazwałam pokój orzechowy z projekcją wstęgi Möbiusa). Jestem w dryfie i bezwzględnie dryfując dostrzegam takie zjawisko, jak drżenie, utrwalony za pomocą kamery moment, który daje się zatrzymać, spowolnić i pchnąć dalej. Przysłowiowe chwilo trwaj

Pokój Orzechowy – Dryf, fot. J. Klupś

W pokoju brzozowym Drżących portretów Antonina przyciąga wzrok. To Ona nawiązuje relację z odbiorcą, przez jej twarz fragmentarycznie przesuwają się znaki. To żadna metafizyka, tylko odpady z remontu, kable, taśmy, dziwna forma przypominająca nóż. To dobrze dialoguje z moim tekstem:

Pokój Brzozowy – Drżące Portrety – Portret Antoniny, fot. J. Klupś

Dawid rzuca mały kamień 

To nie kamień 

Tylko nóż

Nóż uderzy w czuły punkt 

Widzisz krew czujesz ból

To nie strach

Tylko bunt

Bezwzględne cechy podobieństwa to wystawa, która istnieje obecnie w przestrzeni dość nieokreślonej. Nie można oglądać jej na żywo, a w czasie, kiedy CK Zamek było jeszcze otwarte dla zwiedzających, nie zdążyłam dotrzeć do Poznania. Dokumentacja i fragmenty twoich wypowiedzi są dla mnie pretekstem do mówienia o rzeczach, które prywatnie mnie interesują, a jednocześnie wydają się korespondować z pozostawionymi przez ciebie tropami. W twoich pracach, a z pewnością w Bezwzględnych cechach, tekst i mowa są obok obrazu podstawowym tworzywem. Czy uważasz, że dzieło plastyczne może być nośnikiem treści innej, niż jego forma? Słowo umożliwia aktywność dyskursywną, a treść przedstawienia plastycznego, o ile taka istnieje, jest innego rodzaju. Sztuka w mocnym sensie nic nie mówi, ale stanowi pretekst do tego, żeby ludzie mówili. 

Chciałabym również zapytać o relację fikcja-rzeczywistość, która wynika ze sposobu, w jaki komponujesz świat przedstawiony. Realność jest rozmontowana na wystawie na wielu poziomach. Po pierwsze już w sposobie dystrybucji wystawy istnieje gra między obecnościąrealnością. Rozmawiamy o wystawie, której w mocnym sensie obecnie nie ma, więc stanowi pewną fikcję. Również elementy wystawy dobierasz w taki sposób, że rzeczywistość przedstawiona udostępniana jest widzowi metodycznie, ale nigdy w istocie nie jest dostępna. Narracja, którą budujesz, nie jest liniowa, historia jest raczej fragmentarycznie zdradzana, niż opowiadana, a przy tym opatrzona serią wtrąceń i zabiegów, które wymagają od widza pozostawania w stanie ostrożności. Lub w stanie uważności, która jednak jest usypiana lub rozpraszana. Pamiętam, jak opowiadałaś przy okazji spotkania w Arsenale o widmowych tablicach, czyli o opowiastkach udostępnionych w formie kodu QR. Widz może ich wysłuchać, lecz nie musi. Rezygnując z lektury, godzi się na lukę informacyjną. Z drugiej strony wiadomo, że żaden komunikat, szczególnie wystawa, nie jest bezwzględny, ponieważ każdy przyswaja ograniczony zasób treści. Nie pamiętam już, żebym jakąś wystawę obejrzała od A do Z, bez pomijania fragmentów. Można powiedzieć, że taki selektywny sposób doświadczania również dostarcza obrazu świata (wystawy), który wolno nazwać fikcją, ponieważ jest niekompletny. Z drugiej strony rzeczywistość, która dla człowieka w dużym stopniu jest pomyślana, to w gruncie rzeczy też fikcja. Nie widzę jednak powodu, dla którego fikcja nie miałaby być podzbiorem większego zbioru, zwanego rzeczywistość. To w zasadzie podstawowe spostrzeżenie epistemologiczne, chociaż oczywiście obarczone jest istotnymi konsekwencjami praktycznymi (bo konsekwencją tego, co ludzie o świecie myślą, jest to, jak postępują). 

I jeszcze w kontekście powyższego: władza = władza nad narracją? Czy w takim razie wielkie narracje są jednoznacznie złe? Ja tak nie uważam. Uważam, że problemem jest stosunek do władzy i do teorii, a nie sama teoria, ale być może masz inne zdanie.

Pytasz o relację fikcja-rzeczywistość. Moja wystawa jest czarno-biała. Jedyny kolor to naturalne barwy boazerii i pojedyncza chwila, kiedy portret Antoniny z papugą nabiera intensywnej barwy. Wtedy życia kobiety z portretu i ptaka stają się jednością, by po piętnastu sekundach rozpłynąć się w ultramarynie przypisanej do obrazów Yves’a Kleina. Być może to jedyny metafizyczny trop całej wystawy i mój hommage dla tego niepokornego artysty. Im jestem starsza, tym lepiej rozumiem i cenię takie postawy, niezależnie, czy dotyczą artystów starszych, czy młodszych.

Pokój Brzozowy – Drżące Portrety – Portret Antoniny, fot. I. Gustowska

Fikcja i rzeczywistość – zawsze w sztuce są blisko. Moje Widmowe narracje – mosty to dwudziesto dwu minutowa projekcja wpisana w ścianę z stiukowymi ornamentami. Jest to kolekcja mostów z miejsc, w których byłam: od XII-wiecznego mostu w Gruzji, na którym zobaczyłam pannę młodą, przez niezwykłe nowojorskie mosty, po te ciężkie, żelazne, filmowane w 2019 roku na Wołdze. 

Pokój Marmurowy – Widmowe Narracje, fot. J. Klupś

To świat na wyciągnięcie ręki: mosty, które łączą i dzielą. To katastrofy, jak rozwibrowany most w Tacomie. To samobójstwa, bo z mostu można skoczyć lub się cofnąć, jak niedoszła samobójczyni z Nocnego pociągu do Lizbony Pascala Merciera, od której zaczęła się moja rozbudowana audialna opowieść o mostach. Potem były to już proste nagrania na telefonie, a także dokumentalne zapisy, na przykład relacja pilota z wodowania przy moście Bolszeochtinskim w Leningradzie w 1963 roku. Jeśli przez wiele lat wchodzisz w takie stany, rzeczywistość gęstnieje wokół. Dostrzegasz niezwykłość fikcji i ona staje się potężną siłą sztuki. W Sali Wystawowej Drobne narracje (kody QR) zawierają sześćdziesiąt trzy historie. Nie odsłuchasz ich wszystkich, ale wiesz, że one tam są, że kryją tajemnice fikcyjne i prawdziwe. Jak słusznie wskazałaś, moja wystawa dzieje się, nie wisi. Pytasz o zgodę na przypadek. Tak, wiele było sytuacji w mojej sztuce, w których przypadek uruchamiał wyobraźnię, odmienił koncepcje zapisu, ocalił obraz, słowo. Tak, szczególnie słowo, bo słowo stało się dla mnie bardzo ważne.

Sala Wystawowa –  Drobne Narracje – kody QR, fot. J. Klupś

Niezależnie od tego, czy coś jest względne, czy bezwzględne, powszednia praktyka prawie zawsze przynosi konieczność pójścia na kompromis. Mówiłaś o tym, opisując swój sposób pracy z innymi twórcami, na przykład operatorami, muzykami, aktorami. Sama miałam przyjemność z tobą współpracować i wiem, że nie jesteś typem nieubłaganej reżyserki-terrorystki. Kompromis wymaga zgody na przypadek. Jako Weronka, wielbicielka Heideggera pozwolę sobie zauważyć, że takie są podstawowe warunki współbycia w świecie z innymi. Człowiek, na przykład artysta, zawsze pozostaje w związku z okolicznościami, w jakich działa. Jak to się ma do starego problemu autorstwa? Powiedziałaś mi w prywatnej rozmowie, że myślisz o Bezwzględnych cechach jako o swojej najważniejszej wystawie. Czy kwestia autorstwa jest dla ciebie pierwszorzędna? Twoja wystawa raczej się dzieje, niż wisi, jak obrazek. Autorstwo dzielisz nie tylko ze współpracownikami, ale także z widownią. Wiadomo, że dopiero widz użycza dziełu żywotności, ale ty ponadto reżyserujesz zaangażowanie widowni. Dzisiaj widownia jest dziwaczna, bo jest anonimowa, siedzi w domu przed komputerem, albo przychodzi na wystawę w masce. Ale to być może nie są jedyne przyczyny dziwaczności. Na zamaskowaną widownię narzekano, nim to się stało modne, np. Bogusław Schaeffer, o którym niedawno pisałam pracę, ubolewał nad tym, że widz jest bierny i nudny. Schaeffer poradził sobie z tym tak, że wywołał odbiorcę do odpowiedzi, robiąc sztuki publiczności i o robieniu sztuki. Aktor na scenie zwracał się eksplicytnie do widowni, czasem nawet odgrywał rolę widza. Odbiorca bez twarzy to obrazek symptomatyczny, buzia to człowiek, tak pisali niektórzy filozofowie. Ucieszyłabym się, gdybyś skomentowała ten zestaw skojarzeń: współpraca – przypadek – autorstwo – anonimowość.

Pozwolę sobie ponownie przywołać kilka kategorii, o których już powyżej wspomniałam. Ktoś, kto chce być jakiś, wkłada wysiłek w budowanie pewnej narracji, która może być zgodna lub niezgodna z narracjami oficjalnymi. Jedynym zewnętrznym ograniczeniem takiej pracy jest krzywda drugiego, na co, wydaje mi się, przystałaby większość. Oczywiście i krzywdę też można różnie interpretować. Czasem można kogoś skrzywdzić dla jego dobra. Innym razem przez nadwrażliwość człowiek nawet trafiając do raju ma poczucie, że mu się dzieje krzywda. Ograniczeniem wewnętrznym pracy twórczej jest wyobraźnia, którą jednak, wydaje mi się, można trenować. Twoje prace są pewnego rodzaju treningiem wyobraźni, bo budowany przez ciebie świat nie jest raczej światem zwykłym z perspektywy zdrowego rozsądku. Często stosujesz zabiegi komiczne, co mi się osobiście bardzo podoba. Poczucie humoru i wyobraźnia idą w parze. Wydaje mi się, że ktoś, kogo wolno byłoby nazwać mądrym, powinien mieć wyczucie komizmu. Komizm jest mądry, bo pozwala widzieć rzeczy z dystansu i nie obrażać się śmiertelnie. A kiedy ludzie się śmiertelnie obrażają, to idą na wojnę. Żart może być też formą buntu. Niektórzy mogą się przyczepić, że trochę smutną, bo człowiek śmieje się posępnie, kiedy już nie ma pola manewru. Postacie twojego filmu czasem śmieją się śmiechem paranoicznym, demonicznym, w którym nie ma wesołości, ale w wielu twoich pracach wesołości jest dużo. W przemówieniu jerozolimskim Milan Kundera powiedział coś takiego (nie lubię go, ale to mu akurat wyszło): literatura (twórczość) zaczyna się od śmiechu, który jest wynikiem uświadomienia sobie własnej niemocy przy jednoczesnej potrzebie działania. To jest paradoks, i w takiej sytuacji można albo się załamać i umrzeć, albo robić coś z przyjemnością i świadomością, że jest w tym doza komizmu. To można by chyba nazwać pokorą. Mówiłam już o tym Schaefferze, on jest dobrym przykładem nieco zrezygnowanego komedianta, który, wydaje mi się, miał w życiu sporo ubawu. Tobie, jak sądzę, też się to udaje. Mnóstwo katastrof wynika według mnie właśnie z tego, że ludzie traktują rzeczy śmiertelnie poważnie. Nie chodzi o to, że powinno się zakazać świętości, bo świętości są bardzo przydatne, ale nie przypadkiem się mówi, że śmiech to zdrowie.

To przypadek, że na spacerze z psem Guciem w zimowy wieczór w 2019 roku podniosłam wyrzucony obiekt. Jak mi uświadomiła kuratorka Jagna Domżalska, to świderek – zwykły gadżet ogrodowy, w którym ja zobaczyłam most i może jeszcze kolumnę Brancusiego.

Pytasz mnie o humor. To właśnie Świderek był dla mnie takim wspaniałym, przypadkowym i komicznym incydentem, który dał mi chwilę prawdziwej radości. Dlatego też napisałam piosenkę o świderku, którą wspaniale swingująco zaśpiewała Iza Polit.

Mostem może być świderek, zwykły gadżet ogrodowy, jeśli tylko tego chcesz. To pierwsza puenta. Potem jest więcej.

W sztuce można wszystko. Dobrym przykładem jest ta opowieść o Świderku, który spod płotu zawędrował do filmu, stał się obiektem (w końcu 380 cm) i radośnie przewędrował przez dziesięć zwrotek piosenki.

Pokój Marmurowy – Widmowe Narracje – Świderek, fot. J. Klupś

Napisałaś ucieszyłabym się, gdybyś skomentowała ten zestaw skojarzeń: współpraca – przypadek – autorstwo – anonimowość. Wielu stanów w sztuce nigdy bym nie dotknęła, gdybym nie zachwyciła się kimś lub czymś. Na przykład Żyrafą studenta Mieszka Dobka. Mieszko, będąc na I roku Intermediów, zachęcony przez nas (Ramana Tratsiuka i mnie) zrealizował serię performansów z człowiekiem-żyrafą i umieścił je na Instagramie. Następnie zaprosiłam Mieszka do współpracy i tak zagościł w mojej sztuce. Również w niezrealizowanym jeszcze filmie pod tym samym tytułem, co wystawa. Mieszko z komicznego człowieka-żyrafy stał się w filmie pod wpływem mojej siły sprawczej, i oczywiście z powodu montażu, Demonem, który na tarasie byłego sanatorium w Sokołowsku poprowadził mnie do Berghoffu, Hansa Castropa, potem do Arcimbolda, a nawet do wedlowskich cukierków i toalety w CK Zamek. Mieszko-performer groźnie rozhuśtał naturę i przeobraził się w demona wysyłającego wokół czarne kręgi. Stąd był już tylko krok do Sali Kominkowej i pięciu projekcji Wirusa, którego przez przypadek, jak to zazwyczaj bywa, sfilmowałam w pewnym miejscu w Warszawie, chociaż nie powiem gdzie, bo to siedlisko wirusów. I tak Wirus w narracji Raz, dwa, trzy, teraz ty… znalazł swoje miejsce w życiu, w realnym świecie i w wirtualnym wymiarze w Sali Kominkowej CK Zamek.

Pokój Jesionowy – Demon, fot. J. Klupś
Toaleta CK Zamek – kod QR – Żyrafa, fot. J. Klupś

Czarne kręgi, większe i mniejsze, zainfekowały także mosty z Widmowych narracji, dalmatyńczyka z Drżących portretówDrobne narracje (kody QR), np. mój portret z tablicy emaliowanej (coś i nic), by cofnąć się do projekcji Trucizny z 2018 roku. W tej pracy wszystko zaczęło się od zaćmienia księżyca sfilmowanego w 2014 roku w NYC, dostrzeżonego przez szybę metra pędzącego na powierzchni do stacji Long Island. Jak widzisz światy przypadku, fikcji i rzeczywistości narracji są sobie bardzo bliskie.

Powrócę jeszcze do Trucizny, bo ten dwudziestominutowy film, realizowany przez dwa lata z montażystą Mateuszem Rogalą, wskazał mi tropy do równoległych czasów współdziejących się w obrazie. Wskazał też profetycznie na 2019 rok, kiedy Wenecja, podobnie jak w zmanipulowanym animacyjnie obrazie filmowym, została zalana wodą w realnej rzeczywistości. U mnie została ponadto zatopiona w fantastycznie dopasowanym brzmieniu muzyki Patryka Lichoty.

Sala Wystaw (duża) – Trucizna, fot. J. Klupś
Sala Wystaw (duża) – Trucizna, fot. J. Klupś

W innym fragmencie Trucizny na trzech obrazach projekcji zapisały się plakaty ze spektakli: Trup, Demokracja, a także złote litery dumnie głoszące: Naród sobie, uwiecznione na frontonie Teatru Polskiego w Poznaniu. Fikcja przeplata się z rzeczywistością w naszym politycznym życiu już od długiego czasu.

Sala Wystaw (duża) – Trucizna, fot. J. Klupś

Zobacz, jak wszystko się zapętla. To moje najpełniejsze, najlepsze w swojej bezwzględności media story, które także dedykuję Tobie… Weroniko czy Weronko, wielbicielko Heideggera, ale Freuda to już nie.

Rzuć sztukę, masz dla kogo żyć! Dziękuję bardzo za rozmowę. 

Ale tam dalej jest: sztuka to mój cały świat.

Pokój Marmurowy – Widmowe Narracje, fot. J. Klupś

Wystawa „Bezwzględne Cechy Podobieństwa”
wernisaż 23.10.2020
Centrum Kultury Zamek w Poznaniu
w ramach programu REZYDENCI W REZYDENCJI
kuratorka: Jagna Domżalska