Jak niektórzy z Państwa wiedzą, jestem autorem dwóch tryptyków: Symbiotyczność tworzenia oraz My – Wspólny organizm. Obie prace wzięły się z dziecięcej fascynacji biologią i wszechświatem. Obie zostały zauważone – zdobyły między innymi główne nagrody na Biennale Sztuki Mediów WRO: pierwsza Nagrodę Krytyków w 2015 roku, druga Grand Prix w 2017 roku (wybrane spośród blisko dwóch tysięcy nadesłanych prac z całego świata, w każdej edycji Biennale). Oba tryptyki były jednocześnie moją pasją i życiem. Te prace to manifesty o zwątpieniu w wielkość gatunku ludzkiego, o przynależności do wszechświata, o konieczności zrewidowania skostniałych poglądów. Można powtórzyć za Lynn Margulis, że uporczywie podtrzymywane złudzenie o wyjątkowości przesłania nam tylko prawdę o naszym prawdziwym statusie – wyprostowanego i mnożącego się niczym chwast dwunoga.
Projekty nad którymi pracuję obecnie, mimo że korzenie mają podobne, naznaczone są czymś nowym, czymś nieznanym mi wcześniej, czymś zupełnie innym. Jest ich dziewięć, w chwili pisania tego tekstu. Moją misją jest wystawienie wszystkich premierowo w Centrum Sztuki Współczesnej ŁAŹNIA-1 na przełomie 2020 i 2021 roku. Do czasu wystawy do tych dziewięciu projektów (cykli) dołączą jeszcze zapewne dwa lub trzy kolejne. Mimo, że już teraz mógłbym kwieciście opisać każdy z nich, to skupię się jedynie na pracy ChAD Mowa błądzących ciał. A właściwie nie na samej pracy, tylko na tym o czym ona docelowo będzie mówić. A użycie wcześniej słowa „misja” zdecydowanie nie jest przypadkowe. Dlatego istotne jest dla mnie przybliżenie Państwu okoliczności mozolnego powstawania tej pracy, ale również tego, skąd wzięły się wspomniane wyżej sukcesy, dlaczego zwątpienia i skąd kolejne projekty, czemu tak dużo jednocześnie i tak dalej.
6 września 2017 roku przywieziono mnie ambulansem na oddział psychiatryczny, gdzie spędziłem dwa miesiące. Nigdy nie pomyślałbym że można „tak łatwo” trafić do karetki pogotowia ratunkowego w kontekście kondycji psychicznej mózgu. Mniej więcej w połowie pobytu w szpitalu zdiagnozowano u mnie psychozę maniakalno-depresyjną (obecnie używa się częściej skrótu ChAD od Choroby Afektywnej Dwubiegunowej). Szpitalny epizod był prawdopodobnie przełomem w mojej działalności artystycznej.
Już na trzy miesiące przed pobytem w szpitalu pogubiły mi się pomysły na kolejne prace artystyczne. Czułem się tak, jakbym był całkowicie wypalony. To było dla mnie przerażające i potwornie trudne do wytrzymania psychicznie. Zakładając, że można mnie nazywać artystą i takim się czuję, to dla artysty właśnie takie uczucie wypalenia jest gorsze od śmierci, proszę mi wierzyć.
Moich rysunków, które zaczęły się „pojawiać” na oddziale psychiatrycznym, w ogóle nie traktowałem w kategoriach sztuki. Chodziło mi jedynie o przetrwanie, o odcięcie się od reszty Lotu nad kukułczym gniazdem, o medytację. Miałem wrażenie, jakby bardzo źle działali na mnie inni chorzy psychicznie. I to nie dlatego, że jestem podatny na wpływy z zewnątrz, bo jest dokładnie odwrotnie, ale prawdopodobnie dlatego, że przez pierwsze tygodnie byłem leczony z błędną diagnozą.
Przez półtora roku, od 26 sierpnia 2017, czyli od pierwszego rysunku zatytułowanego Początek historii (powstałego już w głębokiej fazie depresyjnej) i dalej, począwszy od pierwszych dni w szpitalu, potrafiłem tylko rysować, choć wcześniej nigdy tego nie robiłem. I nagle (tak, nagle!) po półtora roku, na samym początku 2019 roku, wszystko się odwróciło: potrafię! I jestem twórczy! Ale nie było żadnej radości. Było ogłupienie. Trudno było mi to wszystko poukładać, aby miało to sens.
Przenieśmy się jednak do roku 1990. To urlop dziekański po pierwszym roku grafiki na gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dlaczego ten rok? Nie potrafię powiedzieć dlaczego. Ale za to, za kilka wersów, odważę się prawdopodobnie napisać coś dużo, dużo ważniejszego. Otóż to ja, właśnie dla własnego „spokoju” potrzebuję tej daty – daty pierwszych objawów choroby. Miałem wówczas 23 lata. Pracowałem w Londynie, było super, szybko „awansowałem”, pracowałem ostatecznie jako grafik projektowy. Moją wielką misją był wyjazd na stałe do Kanady. Wszystko jednak potoczyło się zupełnie inaczej, nie tak jak zakładałem. Ostatecznie znalazłem się z powrotem w Polsce.
Według mnie, a potem na podstawie wywiadów (i innych „miar”) wygląda to tak:
1985 rok – pierwsza próba samobójcza (wiek: 18 lat). Traktuję ją jako zwykłą próbę samobójczą wieku nastoletniego, nie będąc jeszcze chorym na ChAD.
1990 rok – początek choroby (wiek: 23 lata).
2000 rok – pierwsza właściwa diagnoza (wiek: 33 lata) – psychoza maniakalno depresyjna (tak wówczas tą chorobę określano). Odmówiłem leczenia, zarówno farmakologicznego jak i psychoterapeutycznego, twierdząc, że psychiatra pomyliła się (prawdopodobnie byłem wówczas w głębokiej/wysokiej manii). Tę diagnozę totalnie wyparłem i zniknęła z mojej pamięci, jednak do czasu znaczącej rozmowy/wywiadu w szpitalu, tydzień po mojej drugiej próbie samobójczej.
6 września 2017 roku (wiek: 50 lat) – zgłosiłem się dobrowolnie po poradę do Punktu Interwencji Kryzysowej. Przyznałem się do coraz bardziej „doskonałych” i drastycznych myśli i planów samobójczych. Ta godzina, którą tam spędziłem, była koszmarem! Teraz wiem jednak, że to był mój ostatni racjonalny krok. Wezwano ambulans, zapytano mnie, czy się zgadzam. Zgodziłem się, bo czułem, że jestem już bezsilny.
30 września 2017 roku, sobota – na przepustce ze szpitala. Godzina między 10:45 a 11:10. Przygotowania do powieszenia się na belce pod sufitem wysokiego garażu, który notabene był kiedyś – zapewne w manii – budowany jako moje studio filmowe (jako licealista marzyłem o zostaniu słynnym i kultowym reżyserem). Powstały wysoki „garaż” ostatecznie miał się stać koszmarem mojego życia, do którego nigdy nie będę chciał wracać (sprzedałem go po tym wszystkim). Przygotowałem perfekcyjny, samozaciskający się stryczek, zrobiony z grubego, czarnego kabla elektrycznego. Około godziny 11:07 w najsilniejszym krzyku, w najsilniejszej desperacji, zrobiłem to z przekonaniem, że nastąpi upragniona ulga, koniec koszmarów, koniec błędów, koniec oszukiwania świata, że jestem dobrym artystą, koniec oszukiwania siebie samego, że jestem dobrym człowiekiem. Koniec przekonania, że jestem najlepszy i koniec walki o zdobycie świata, koniec nieracjonalnych decyzji, koniec porażek na Giełdzie Papierów Wartościowych. Skok z drabiny z zamkniętymi oczyma.
Nie wiem jak długo wisiałem. Spadłem. Kabel zerwał się, pękł w połowie. Pozostała mi tylko czerwona pręga z boku szyi. „Kurwa mać!” – chyba to krzyknąłem. I zaraz, jeszcze raz to samo. Sznur od hamaku. Po zrobieniu nowego stryczka założyłem go na szyję, zacisnąłem. I… Zabrakło mi czegoś. Wszystko prysło. Zabrakło mi jaj. Nie dałem rady skoczyć drugi raz. Zdjąłem stryczek i zszedłem z drabiny. Jak gdyby nigdy nic wsiadłem do samochodu i wróciłem do szpitala. Trudno w to uwierzyć, ale w mojej głowie już tego nie było, to się nie wydarzyło. W szpitalu dobrowolnie przyznałem się do próby dopiero po tygodniu. Dostałem kategoryczny zakaz opuszczania oddziału. To wtedy, od 6 października 2017, zaczęto mnie leczyć na psychozę maniakalno-depresyjną i (jak później się dowiedziałem) będę tak leczony do końca życia, z uwagi na przewlekły charakter choroby.
12 grudnia 2017 (już po wypisaniu mnie na wolność) – pierwsze próby psychoterapeutyczne. Po wywiadzie – według opinii trójki psychologów – miałem zgłosić się na trzymiesięczny oddział dzienny, głównie ze względu na epizody samobójcze. Odmówiłem. Po jakimś czasie rozpocząłem roczną psychoterapię indywidualną. Zacząłem również bardzo dużo pracować z sobą samym.
1 czerwca 2018 – zmiana lekarza z psychiatry, który prowadził mnie jeszcze w szpitalu, na nową psychiatrę. To ona współpracuje ze mną przy projekcie ChAD Mowa błądzących ciał.
Zawód artysty a psychoza maniakalno-depresyjna: załóżmy że chcemy skonfrontować ChAD z dwiema innymi, dość „popularnymi” chorobami psychicznymi, a mianowicie ze schizofrenią i depresją. Jak wypada tutaj ChAD? Otóż oprócz wielu „zalet”, dzięki którym chory (w moim przypadku artysta) osiąga wiele sukcesów dużo szybciej i łatwiej od osób zdrowych, to jest to choroba niezwykle przebiegła, groźna czy wręcz niebezpieczna zarówno dla chorego, jak i jego najbliższych, a czasami również dla dalszych znajomych. Chodzi o to, że chory nie czuje wcale, że jest chory. Nigdy, zwłaszcza w manii, ale również w depresji. Ja osobiście czuję często taką energię do pracy, jakbym potrafił przenieść czołg pozostawiony po II Wojnie Światowej. Do tego pomysły na sztukę, jej rozwijanie, sprawianie, że jest wyjątkowa i znacząca dla ludzkości. Prawie zawsze byłem o tym przekonany. Uparcie traktowałem swoje dzieła jako najlepsze na świecie. Natomiast rzeczywistość jest niestety inna.
Dlatego tutaj cofnę się jeszcze raz do dnia przyjęcia mnie do szpitala. Czekałem na izbie przyjęć. Przyszło dwóch psychiatrów. Co zrobiłem? Nie wiem dlaczego tak. To było poza autokontrolą mojego mózgu. Zacząłem krzycząc szlochać, rycząc krzyczeć, jakbym chciał się kaleczyć własnymi zdaniami, strzępkami myśli, wszystko z zamkniętymi oczyma. Szkalowałem siebie. Szkalowałem swoje największe projekty. Przekonywałem ich że Symbiotyczność tworzenia (mój doktorat) było oszustwem, że zniszczyła mnie, zniszczyła wszystkich. Że druga ważna w moim dorobku praca, My – Wspólny organizm, jest najgorszą i najbardziej beznadziejną realizacją, jaką kiedykolwiek artysta wypluł na świat. Teraz wiem, że to nie była ani faza depresyjna, ani maniakalna, ani remisja. Nie wiem co to było. Na szczęście jestem teraz tu, piszę ten tekst i czuję się normalny, nic mi nie jest! Ozdrowiałem. Różnica pomiędzy dniem dzisiejszym a rokiem 2000 jest taka, że chcę się leczyć i nie mam zamiaru tego rzucić. A wiem doskonale co by się stało, gdybym taki krok poczynił. Wpadłbym w totalną manię. I jest duże prawdopodobieństwo, że po około trzech miesiącach zaczęłyby się groźne wahania i w ostateczności już bym nie żył. Na jednej z późniejszych psychoterapii (jeszcze w szpitalu) zadałem pytanie, dlaczego i w jaki sposób to wszystko zagnieździło się właśnie w moim mózgu. Nie uzyskałem odpowiedzi. Nie wiadomo jakie są przyczyny tej choroby.
Moja faza depresyjna w tej psychozie jest stanem, z którego chce się natychmiast wyjść i wrócić do manii za wszelką cenę, natychmiast! W efekcie czego jest ona i chyba zawsze była mieszana ze stanami agresywno-maniakalnymi – w efekcie, doprowadzało mnie to do kompletnego wycieńczenia, gdzie jedynym ratunkiem okazywał się sen, poprzedzony łyknięciem dodatkowego (doraźnego), przepisanego przez psychiatrę leku.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Dlaczego dzielę się z Wami tymi, tak silnie zakotwiczonymi w przestworzach mojej prywatności, faktami? I ostatecznie, jaka może być odpowiedź na to pytanie? Nie ma jej! Bądźcie czujni, bo ta choroba może dotknąć każdego z nas i często może doprowadzić do ogromnych sukcesów, ale równie często do ruiny w wielu obszarach, a czasami nawet do śmierci. W tej chorobie jedno nie wyklucza drugiego. Sukces i śmierć idą tutaj w parze.
Dzięki leczeniu farmakologicznemu, dzięki indywidualnej psychoterapii, ale w szczególności dzięki autoterapii, dzięki olbrzymiemu wysiłkowi i przeogromnej silnej woli, przekształciłem to, co uważałem za koniec mojej kariery w jej początek – początek kariery zdrowego artysty.
Misja. Wszystko zawsze było misją w moim poprzednim życiu. Nawet przyjaciele określali mnie jako osobę, która kiedy w coś wchodzi, to w absolutne 100% i nie pozostawia żadnego cienia dla wszystkiego, co poza misją. Tak osiągałem sukcesy, niszcząc i wypierając jednocześnie wszystko, co do tego nie pasowało. Ale przyznać również należy, że skutkami wahnięć różnych stadiów manii były także niezwykle bolesne porażki. Tak powstawały jednocześnie sukcesy, jak i rozpady.
Największym moim „nowym” sukcesem, już z właściwą diagnozą i będąc leczonym, jest fakt zakupu wszystkich 28 rysunków powstałych na oddziale psychiatrycznym, w pidżamie na łóżku szpitalnym. Dla mnie to był szok. I wszystko zaczęło się od nowa.
Ten pamiętnik/historia jest jedynie prologiem do projektu artystyczno-badawczego pt. ChAD Mowa błądzących ciał. Ten z kolei jest jednym z dziewięciu, równie obszernych projektów o zbiorczym tytule Przeszkody na drodze ku doskonałości. Do tekstu dołączam dwie fotografie: Pamiętnik nastrojów i szaleństwa oraz Tydzień psychiatryczny. Pierwsza z nich to zwój odręcznych wykresów faz maniakalno-depresyjnych z okresu dwóch lat (po rozwinięciu ponad 50 metrów). Druga to zestaw psychotropów, które przyjmuję każdego dnia.