tagi — Martyna Miller   

Martyna Miller #sexintext

#sexintext

Dzwoniła duńska Telewizja. Chcą nakręcić o nas materiał do wiadomości w przyszły wtorek. Jesteśmy zainteresowani? – pyta Jakob, wchodząc na salę prób.

Od prawie dwóch lat realizujemy projekt o seksie, projekt trudny, nieoczywisty i pełen różnego typu transgresji. Przyświeca mu utopijna wizja stworzenia nowej społecznej praktyki. No pewnie, że jesteśmy!

Ustalone. Klepnięte. Wtorek zbliża się szybko. Decydujemy się zrobić pokaz z publicznością, to dla nas najbardziej naturalne, a telewizja chce mieć na nią przebitki i fragmenty rozmów z widzami. Wciąż jesteśmy w procesie i nie ma czasu na rozmowy, jak dokładnie ma wyglądać materiał. Jakob, jeden z twórców projektu, a jednocześnie dyrektor teatru, dzięki któremu go realizujemy, utrzymuje kontakt z autorką materiału. Ufamy mu, od niemal dwóch lat pracujemy w niezwykłej bliskości i zaufaniu. Nigdy się na nim nie zawiodłam.

Nadchodzi wtorek. W ostatnich minutach próby dwie postaci wchodzą na salę. Mówią do Jakoba po duńsku, zaczynają się do mnie zbliżać. – Oh, so you are an actress? – Niepewny angielski sugeruje zmieszanie. Ja także jestem zmieszana. Odpowiadam żartobliwie, że to chyba nieporozumienie, w Sex in Situ nie ma aktorów. Po dwudziestu minutach Jakob pojawia się w garderobie z pytaniem, czy moment przywitania publiczności, którym rozpoczynamy akcję, może odbyć się po duńsku, to pytanie od telewizji. Dlaczego, odpowiadam, do tej pory znaczący był dla nas międzynarodowy wymiar projektu. Jakob przyznaje mi rację. Mówię mu o incydencie z aktorką i że mam złe przeczucie odnośnie trybu, w jakim przebiega nagranie. Uspokaja mnie wyjaśniając, że tak działa telewizja, że za dużo oczekuję.

Wychodzimy do foyer przywitać gości. Wiemy, że po przywitaniu mamy spotkać się na scenie i rozebrać. Jesteśmy tam już obie z Olgą, Jakoba nie ma. Idę do toalety, kątem oka widzę go w oddali opowiadającego coś do kamery. Wracam na scenę. Mówię Oldze, że jestem zdezorientowana, że mam ochotę wyjść. Zdejmuję właśnie rajstopy, kiedy do przestrzeni wchodzi Jakob z dziennikarzami. Postaci zbliżają się. Czuję ich wzrok na plecach. Są bardzo blisko. Moje ciało zaczyna drżeć. Przygotowywałam się do tego prawie dwa lata, to kolejna publiczna „próba”, jeszcze kilka minut temu byłam zupełnie spokojna. Teraz drżę. Nie mogę tego opanować. Wiem, że kamera sunie po moim ciele, z którego właśnie zdejmuję ubrania. Czuję oddech operatora. Taki rodzaj filmowania nie jest częścią naszej praktyki. Odrzuciliśmy go dawno temu. Używamy rejestracji w nieopresyjny, ustalony i miesiącami wypracowywany sposób. Ten facet swoją kamerą mnie unicestwia.

Jakob stoi teraz razem z nami, zdejmuje koszulę i uśmiecha się tak, jak zawsze. Znam ten uśmiech bardzo dobrze, to uśmiech przyjaciela. Zwyczajnie odpowiedziałabym na niego, ale tym razem jestem w stanie powiedzieć tylko, że porozmawiamy później i że powinien się modlić, żeby całość przebiegła bez szwanku. Łapie mnie za rękę i pyta, czy coś się stało. Chcę wybuchnąć. Tak, odpowiadam. Zaczynają wchodzić widzowie.

***

Powiedzieć coś o seksie poza kontekstem patriarchalnego kapitalistycznego systemu to nie powiedzieć nic. Potrzeba miesięcy, aby omówić poziomy wpisanej w ten temat opresji, wyzysku i inżynierii społecznej.

Fryderyk Engels w Pochodzeniu własności prywatnej, rodziny i państwa pisze, że prywatyzacja przestrzeni domowej i stopniowe przechodzenie ze struktur matriarchalnych w patriarchalne wynikała z lęku mężczyzn przed niemożliwością ustalenia ojcostwa. Szczególnie dokuczliwe stało się to w kontekście gromadzenia dóbr towarzyszących osiadłemu trybowi życia – początku naszej europejskiej cywilizacji. Ostateczne ustalenie linii dziedziczenia po stronie mężczyzn dało początek monogamii – pierwszej formie rodziny opartej nie na naturalnych, lecz ekonomicznych przesłankach. Monogamia była kropką nad „i” usuwania, swobodnych wcześniej, zachowań seksualnych z przestrzeni publicznej i zwieńczeniem procesu pozbawiania kobiet praw – triumfem własności prywatnej nad pierwotną własnością wspólną1 Fryderyk Engels, Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa, wyd. Życie, Kraków, 1912, s. 35-96; książka, po raz pierwszy wydana w 1884, jest próbą interpretacji badań Lewisa Morgana..

To właśnie z potrzeby odszukania utraconej wspólnej seksualnej wiedzy narodził się projekt Sex in Situ. Powstał z inicjatywy trzech osób, Jakoba Jorgensena, Olgi Szymuli i mojej, podczas nieformalnej rozmowy jesienią 2015 roku w jednej z duńskich bodeg1 Bodega – rodzaj taniego duńskiego szynku.. Było to marzenie utopijne, wyobrażenie bliżej nieokreślonej przestrzeni, w której będziemy mierzyć się z możliwością i niemożliwością pracowania z seksem w jego wymiarze społecznym i performatywnym. Nie wiedzieliśmy, jak to zrobić ani jakie będą tego skutki. Ale każde z nas od dawna czuło, że seksualność jest niesłusznie usunięta z życia publicznego, bezwstydnie utowarowiona i sprowadzona do rangi dyskusji religijno-światopoglądowych. Uznaliśmy, że należy podjąć działania, aby ją w jakiejś formie przywrócić. A przynajmniej zbudować kontekst, w którym mogłaby się pojawić.

Pracowaliśmy nad projektem przez dwa lata. Była to praca żmudna, eksperymentalna, zacierająca granicę między tym, co prywatne i publiczne, towarzyskie i instytucjonalne, spontaniczne i metodyczne. Od początku oparta wyłącznie na intuicjach i wzajemnym zaufaniu, bez przewidzianego końca, formalnie otwarta, asymilująca propozycje kolejnych roboczych grup, współpracowników, gości, przyjaciół i dyskutantów. Było w niej wiele kryzysów i osobistych nieszczęść. Było też sporo satysfakcji. Na różnych etapach pracy, podczas której pozostawaliśmy w żywym, bliskim kontakcie, każde z nas, wspólnie i osobno, spotykało się ze społecznym niedowierzaniem, setkami pytań, nieraz agresją, ostatecznie stygmatyzacją na poziomie prywatnym i artystycznym. Ostatecznie udało się nam jednak przejść tę dwuletnią drogę w trio, które zawiązało się właśnie tamtego październikowego wieczora. Pierwsze publiczne pokazy zakończonej pracy odbyły się w Teatrze Nordkraft między 23 i 30 września 2017 roku.

Seks nie jest kobietą

Tytułowa prawda ujawniła się na samym początku projektu. Na ogłoszony przez nas open call w kwietniu 2017 roku zgłosiły się tylko trzy kobiety na kilkudziesięciu mężczyzn. Obawialiśmy się tego, mimo że treść zaproszenia do udziału nie wskazywała na określone grupy dedykowane. Obserwując, co się dzieje, w ostatnim tygodniu zmuszeni byliśmy pozyskać nowe zgłoszenia. Liczba zgłoszeń osób definiujących się jako niemęskie poszerzyła się o kolejne trzy nazwiska.

Byliśmy mocno zasmuceni tym faktem, ponieważ podczas kilkumiesięcznego okresu przygotowań poznaliśmy wiele kobiet, które były zainteresowane tematyką naszej pracy i bardzo wobec niej entuzjastyczne. A jednak ten entuzjazm nie przełożył się na decyzję o wzięciu udziału w projekcie. Na to zdobywali się mężczyźni (orientacja pozostaje tu bez znaczenia). Musieliśmy dołożyć prawdziwych starań, aby w pierwszej, ośmioosobowej grupie roboczej zachować parytet.

Kolejna genderowa dysproporcja, choć dotyczyła nieco innej kwestii, miała miejsce podczas warsztatu, który odbył się w Warszawie w marcu 2017 roku (we współpracy z Instytutem Pozytywnej Seksualności). Tym razem pojawiły się głównie kobiety. Przyszły na warsztat z określonym planem, możliwą do wyartykułowania potrzebą i z osobistą odpowiedzią na konkretne propozycje działań. Mężczyźni natomiast, z drobnymi wyjątkami, znaleźli się tam z powodów, które dałoby się podsumować jako „luźne upodobania związane z tematem”.

Narracja uczestniczek warsztatu była narracją osób świadomych swoich oczekiwań, niezależnie od preferencji, orientacji, a także płci biologicznej (w warsztacie uczestniczyła jedna osoba transpłciowa). Uczestnicy natomiast przyszli bez świadomości nie tylko swoich oczekiwań, ale także faktu, że brak tej świadomości pieczętuje odwieczny konflikt oparty o relację władzy jednej płci nad drugą. Ta dysproporcja, oczywista w kontekście stosunków społecznych, w pracy warsztatowej staje się namacalnym problemem. Jeśli w grupie znajduje się choć jeden nieświadomy swojej pozycji heteroseksualny mężczyzna, cała grupa staje się zakładnikiem męskiego spojrzenia. Z taką sytuacją zmierzyliśmy się właśnie podczas tego warsztatu. Ćwiczenie było z gruntu skazane na niepowodzenie i przysporzyło nam rozterek przez nieopatrzną reprodukcję – wyzywanych w projekcie – relacji władzy.

Dysproporcja motywacji i samoświadomości potwierdza tezę Engelsa, w której monogamia to system wyzwolonego seksualnie mężczyzny i kobiety, której seksualność przez stulecia sprowadzana była do roli prokreacyjnej – ochrony dziedzictwa mężczyzny. Innymi słowy mężczyzna podmiotem seksualnym jest, a kobieta od mniej więcej połowy dwudziestego wieku może się nim stać – o ile się nie boi, znajduje w odpowiednio uprzywilejowanej grupie i wykaże się odpowiednią determinacją. I tylko pod pewnymi warunkami. Ta prawidłowość była niezwykle deprymująca na początku naszej pracy.

Sex in situ powstawało jednak w warunkach dzisiejszej Polski i Danii i właśnie z obecnymi tu problemami musiało się mierzyć. Nie był to projekt dedykowany żadnej grupie, ale aspirujący do podjęcia tematu na dużą skalę, dotyczący sfery tabuizowanej, odsłaniającej najbardziej normatywną stronę społeczeństwa. To właśnie w te struktury chcieliśmy wkraczać z naszą propozycją. Publiczna instytucja, międzynarodowy skład, różnica wieku, wykształcenia i doświadczeń, zbiorowe autorstwo, niestandardowe ciała i obietnica absolutnej otwartości twórczej – to był nasz punkt wyjścia. Szybko zrozumieliśmy jednak, że aby w ogóle móc realizować projekt, musimy znaleźć narzędzia, które będą ograniczać lęk przed uspołecznianiem seksualności i nie będą opresyjne dla osób decydujących się wziąć udział w projekcie.

Musieliśmy przekroczyć tę podstawową, historycznie umocowaną dysproporcję. Chociażby w intencji, chociażby w formie. Szukaliśmy więc elementów wspólnych dla różnych płci i orientacji, takich, które będą łączyły osoby przed i po coming oucie, wyemancypowane kobiety, osoby lgbtqia+, a także na przykład osoby o alternatywnym odbiorze bodźców (w projekcie wzięła udział osoba niewidoma)1 Dyskursywna samoświadomość współpracującego z nami Thomasa jest niezwykle intrygującym i fascynującym tematem, któremu tutaj niestety nie mogę poświęcić zbyt wiele miejsca. Zachęcę jedynie do wyobrażenia sobie na przykład ilu słów musi użyć osoba, która nigdy nikomu nie spojrzała w oczy – aby znaleźć się w partnerskiej, opartej na konsensie, sytuacji seksualnej. i jednocześnie będą blokować „męskie spojrzenie”, stymulować dyskursywną świadomość tak zwanych białych heteroseksualnych mężczyzn1 W projekcie wzięło udział wielu wspaniałych mężczyzn. Tym uogólnieniem próbuję uwydatnić powracający strukturalny problem, który dotyczy konstrukcji heteroseksualności w ogóle..

Odkryliśmy kategorię seksualnego wspomnienia, które jest wspólne dla wszystkich podmiotów seksualnych, a ponadto opiera się waloryzacji i ocenie – jako należące do sfery nawet nie przeszłości, lecz indywidualnej pamięci. Wspomnienie, wyrażone poprzez cielesną rekonstrukcję, jest przejawem aktywności seksualnej i jej świadectwem, a także sposobem na komunikację tego, co z jakiegoś powodu zachowane, a więc ważne i szczególne. Wspomnienie należy do określonego miejsca, czasu i kontekstu. Jest konkretnym zdarzeniem na osi czyjejś indywidualnej seksualnej biografii, które w momencie wypowiedzenia lub ucieleśnienia staje się materiałem do pracy w grupie. Pozostaje osobiste, ale przestaje być prywatne. Zaczyna funkcjonować jako zestaw informacji, który może podlegać zbiorowej interpretacji. Wynik pracy na takim materiale nie posiada więc właściciela, ale nie może zostać także wpisany w żadną większą całość, niczemu nie przynależy. Jest wyjątkowym zdarzeniem, które dzięki pracy określonej grupy osób, zyskuje jakąś formę reprezentacji.

Dotychczas w projekcie realizujemy dwa typy rekonstrukcji.

Self-akt jest solową rekonstrukcją konkretnego wspomnienia seksualnego poprzez ruchy ciała, dokonywany w obecności co najmniej jednej osoby trzeciej i jednej osoby rejestrującej performance kamerą trzymaną w ręce (aby możliwe było podążanie za ruchem performera).

Sex-portret jest zapisem solowych performance’ów osób, które rekonstruują jedno seksualne wspomnienie. Portrety kręcone są statyczną kamerą, a obrazy solowych rekonstrukcji są następnie na siebie nakładane. Rezultatem jest obraz dwóch osób odtwarzających to samo zdarzenie, ale których ruchy wynikają z indywidualnej pamięci tego zdarzenia.

Artes sexuales

Michel Foucault, inaczej niż Engels, podstawowy problem z historią seksualności widzi nie w procesach produkcji społecznej i kształtowaniu się społeczeństwa klasowego, ale w samym dyskursie wokół seksualności. Upatruje on problemu w przejściu od artes erotica – sztuk1 Liczba mnoga jest znacząca – idea ars erotica zakładała bowiem podmiotowe, nie przedmiotowe myślenie o seksie. kształcenia się w przyjemności męskich podmiotów seksualnych do scientia sexualis – obiektywnej, akademickiej wiedzy o seksie, która z jednej strony przyjmuje dyskurs medyczny, a z drugiej terapeutyczny.

Foucault twierdzi, że taki uniwersalny, monolityczny „seks”, oparty o statystyki i pseudoteorie, musi być postrzegany jako problem, zarówno społeczny, jak i indywidualny. Dodatkowo jest to problem specjalnie wytwarzany, bo jego powszechność jest motorem działania różnego typu instytucji. Aby zobaczyć, jak głęboko i przebiegle instytucjonalna biopolityka kontroluje i dystrybuuje kwestie seksualności (także w wymiarze symbolicznym), wystarczy przyjrzeć się dyskusji toczącej się dzisiaj wokół tematu praw, obowiązków i funkcji społecznej pracowników seksualnych.

Według Foucaulta w dyskursie seksualnym nie idzie jednak wyłącznie o kwestie instytucjonalne. Kluczowa jest tu kategoria prawdy o seksie – która nijak się ma do eksperckiego dyskursu scientia sexualis. Przynależna jest bowiem wyłącznie kochankom. Tylko oni mogą ją sobie wzajemnie wyjawiać, a wyznania te płyną przez kolejne związki w formie uczuciowej dialektyki: „Mówimy mu jego prawdę, rozszyfrowując to, co on nam o niej mówi; on sam wypowiada naszą, odsłaniając to, co się w niej kryje”1 Foucault, Historia Seksualności, Czytelnik, Warszawa 1995, s. 54. Prawda o seksie, według Foucaulta, ma strukturę dialektycznego wyznania.

W naszym działaniu próbujemy tę dialektykę rozszerzać, poprzez dodanie wektora czasu z jednej strony, a z drugiej – umożliwiając uczestnictwo w tych zdarzeniach osobom trzecim, nie związanym relacją miłosną z uczestnikami. Rekonstruowane w projekcie wspomnienia bywają bardzo świeże, ale także bardzo odległe. Uczestnicy próbują dotrzeć do wspomnienia rozkoszy, przywołać przyjemność, ale robią to przez zestaw pozycji i ruchów, przez intensywną pracę z pamięcią i własną świadomością. Ostatecznie prędzej czy później każde miłosne uniesienie zamienia się w doświadczenie, bezpośrednio bądź pośrednio. I to właśnie doświadczenia są materią projektu: doświadczenia osób, które decydują się na rekonstrukcję, uczestniczących widzów, operatorki, następnie osób oglądających powstałe nagrania1 Z reguły w projekcie dbamy o to, aby w pokazach nagrań uczestniczyły osoby, które w nich występują. Możliwość komentarza czy odpowiedzi na pytania wydaje się ważna na tym etapie. .

Intuicja Foucaulta o wyznaniowym charakterze dyskursu seksualności była dla nas istotna, by zrozumieć, jak ważny dla naszej pracy jest element rozmowy. Przeważnie wystarczało zaledwie wspomnieć o temacie naszego projektu, aby uruchomić lawinę nerwowych pytań, komentarzy i… osobistych opowieści. Oczekiwanie wrażliwości i intymności z jednej strony, a z drugiej zarzuty i próby traktowania nas jak grabieżców, którzy wyrwać chcą innym to, co należy wyłącznie do nich, było powracającym leitmotivem okołoprojektowych komentarzy. – Co wy wiecie o mojej seksualności? – padały niekończące się zarzuty. Cóż, nic. Wiemy tylko tyle, ile sam/sama zdecydujesz się podzielić.

Początkowo byliśmy skołowani tak ogromną potrzebą ciągłego opowiadania, konfesyjności, która skrywała się za podjętym przez nas tematem dotyczącym jednak przede wszystkim ciała. To na nim chcieliśmy się skupić i z nim pracować. Napotykaliśmy jednak ogromny opór. Ostatecznie postanowiliśmy zaakceptować kompulsywną potrzebę mówienia, z jaką ludzie reagowali na wszystkie kwestie związane z Sex in Situ. Zdecydowaliśmy się wrócić do języka i włączyć rozmowę jako stały element naszych eksploracji. Od tej pory systematycznie dzieliliśmy się próbkami naszej pracy z kolejnymi odbiorcami, dyskutowaliśmy, pytaliśmy o opinie. Paradoksalnie, dopiero te rozmowy ujawniły absolutnie przez nas początkowo pomijaną, a przecież kluczową kwestię: jako społeczeństwo, a nawet cała cywilizacja, nie potrafimy mówić o seksie i nie potrafimy patrzeć na seks. Jakże więc mamy go dyskursywizować, jak wytwarzać jego obraz? Podobnie jak wyparcie sztuki miłosnej przez scientia sexualis umożliwiło zamianę dyskursu seksualnego na machinę „systematycznego zaślepienia”, tak kapitalistyczny przemysł pornograficzny, narosły wokół struktury monogamicznej rodziny, zagarnął całkowicie przestrzeń seksualnych reprezentacji.

Aseksualne

 Przepraszam, ale dla mnie to było całkowicie aseksualne – powiedział jeden z mężczyzn po obejrzeniu odtworzenia seksualnego wspomnienia podczas dyskusji towarzyszącej jednemu z pokazów work in progress.
Aseksualne?
Tak.
Co masz na myśli?
Nie byłem podniecony.

Utożsamienie faktu oglądania aktu seksualnego i wszystkiego, co się z nim wiąże, czyli na przykład nagiego ciała1 Początkowe eksperymenty z grupą wykazały, że sam fakt dotykania tematu seksualności zmienia percepcję wszystkich interakcji i znacząco wpływa na postrzeganie – każdy element, głos, światło, przestrzeń zaczyna wibrować powodowana chemicznymi reakcjami mózgu. W przypadku widza, który decyduje się na oglądanie seksu, wszystko jest podszyte oczekiwaniem „seksualności”., z oczekiwaniem osobistej gratyfikacji była ciągle napotykanym elementem w procesie Sex in Situ. Mimo metodycznej pracy na materiale złożonym ze wspomnień i bardzo silnym akcentowaniu indywidualnego charakteru rekonstrukcji, widzowie-mężczyźni uważali, że w ostatecznym rezultacie coś musi przecież ich podniecać. Brak podniecenia oznaczał klęskę reprezentacji i składał się na ostateczną ocenę naszej propozycji. Seksualne znaczy tyle, co przyjemne, dające się skonsumować. Otto Pretzmann1 Nordjyske, Falling Asleep, Otto Pretzmann, Mondag 25 September 2017., jedyny mężczyzna w gronie recenzujących projekt kobiet (o czym wspomnę jeszcze w dalszej części tekstu) nagie ciała na scenie ubrał w „kostiumy Adama i Ewy”. Docenił tym samym przypisany nam wysiłek promowania „wcale nie pornograficznych treści”, aby za chwilę upomnieć się o większą dozę erotyki. Erotyka, pornografia – podwładne estetyki męskiego oka nierzadko przesłaniały męskim odbiorcom i kontekst, i cel projektu, a nawet zaburzały procesy postrzegania. Niektórzy mężczyźni zdawali się po prostu nie widzieć rzeczy, które stanowiły podstawę refleksji osób niemęskich (także recenzentek Sex in Situ1 Na przykład Idy Krøgholt (Sex in Situ, Peripeti) czy Birgitte Sonne Kristensen (Findes et naturligt sprog for sex?, Nordjyske.).

Na przykład kwestia statusu naszych ciał na scenie. W procesie pracy nad pokazami w Teatrze Nordkraft, poddaliśmy nasze ciała długiemu treningowi, w których wzajemnie uczyliśmy się od siebie naszej seksualnej anatomii. Ruchy jednej osoby mieszały się z ruchami drugiej i trzeciej, ciała pozostawały w ciągłej wymianie, dochodziło do szeregu zapożyczeń, genderowych glissów i narracyjnych przechwyceń. Relacyjny aspekt projektu, kluczowy dla naszego eksperymentu, był podstawą głosów krytyczek i wartością, którą dostrzegały w naszej praktyce. Aspekt wymiany, możliwość podzielenia się intymnym doświadczeniem z innymi nie przebijał się jednak do męskiej krytyki. We wspomnianej wyżej recenzji Pretzmanna nie pojawia się także refleksja nad transmedialnym wymiarem projektu: zaprojektowaną przestrzenią galerii – archiwum naszych działań i kampanią społeczną opartą o manifest Sex in Situ. W krytycznych głosach kobiecych wszystkie trzy elementy stanowią równoprawny skłądniki naszej pracy i dopełniają jej relacyjny, społeczny charakter.

 Dlaczego miałbyś być podniecony? Patrzyłeś właśnie, jak dwa lata temu podzieliłam intymność z osobą, której tu nie ma, której już nie mam – odpowiadam mężczyźnie na zarzut aseksualności. Patrzy na mnie wymownie i mówi, że w sumie to nie wie, czemu tak powiedział. Milknie, ale zostaje do końca dyskusji. Wraca na kolejne pokazy. Jedna z historii z jego udziałem jest dziś częścią projektu.

Oczekiwanie gratyfikacji, ale o charakterze dyskursywnym, było także charakterystyczne dla środowisk LGBT. Było ono wyrażane w postulatach, aby włączyć w treść naszych działań więcej nieheteronormatywnych historii i praktyk seksualnych. Taki postulat wyraziła między innymi osoba, z której wspomnieniami pracowaliśmy w trakcie przygotowań. Są one częścią naszego archiwum. Nie mogliśmy jednak tych historii, ani historii należących do innych osób, zaprezentować. Na scenie byliśmy we troje, a seksualność naszej trójki ma swoje ograniczenia. Forma performatywna, którą stworzyliśmy na podsumowanie naszych dotychczasowych działań, ma je także. Zaślepiający seksualny dyskurs oparty jest o wyobrażenia. Nie można go wspierać. Można natomiast – i tym zajmujemy się teraz – budować społeczność Sex in Situ – aby różnorodność i otwartość wpisana w jego ideę znajdowała coraz to nowe reprezentacje1 Uczymy się za to wzajemnie praktyk różnych płci, pracując z wyobrażeniem kształtów, mięśni, genitaliów i innych atrybutów, których osobiście nie posiadamy. Jest to fragment naszych treningów i technika, która wystawia na próbę indywidualne przyzwyczajenia – na poziomie orientacji, wyobraźni i możliwości ciała. Próbuje także ignorować i przekraczać dychotomię homo-hetero.. Wspomnienie, odtworzenie, ucieleśnienie ma sens tak długo, jak długo jest praktyką bezpośrednio zaangażowanych. Sex in Situ nie mówi w czyimś imieniu. Stwarza platformę do własnej wypowiedzi.

***

Ekipa telewizyjna wraca do Kopenhagi, a my we trójkę spędzamy długą noc, rozmawiając o tym jak Jakob, nasz przyjaciel, biały, z grubsza heteroseksualny mężczyzna, ojciec, dyrektor i Duńczyk staje się telewizyjną twarzą projektu Sex in Situ. Jakob jest przerażony. Dopiero teraz uświadamia sobie potęgę swojej nieuwagi. Ustalamy konsekwentną strategię działania do ostatniego dnia prezentacji. Od tej pory on nie zabierze już głosu, a żadne media nie zostaną wpuszczone na scenę bez uprzednich szczegółowych ustaleń. To jego propozycja i chęć zadośćuczynienia. Towarzyszą im przeprosiny. I wstyd.

Projekty, które rzucają wyzwanie dotychczasowym standardom, wymagają ciągłej praktyki. Ich świadomość często jest niewystarczająca, rozmywa się w niuansach sytuacji. Proces bojkotu patriarchatu jest ruchem w kierunku nieustalonych, płynnych struktur, które są o wiele trudniejsze w zarządzaniu, nieoczywiste, oparte o imponderabilia, a ponadto wymagają ciągłych negocjacji. Struktury niehierarchiczne nie są dane i nigdy nie będą. Trzeba być czujnym, krytycznym i stale gotowym do powzięcia akcji. Było mi przykro i byłam zdegustowana, że tej nocy tak się nie stało, że zawiedliśmy samych siebie.

Po kilku tygodniach, w popremierowy poranek, czytam pierwszą recenzję – autorstwa wspomnianego wyżej Otto Pretzmanna, w gazecie „Nordjyske”. W jej pierwszych zdaniach napisano: „To właśnie tutaj nawiązujesz kontakt z niezwykłym talentem Jakoba Jorgensena i jego snem o stworzeniu sztuki, która przenosi nas w rdzeń seksualności […]”.

Mimo konsekwentnie komunikowanej triady twórczej i obszernego artykułu, który pojawił się trzy dni wcześniej w tym samym tytule i który wnikliwie przedstawiał metody i cele naszej relacyjnej, intersekcjonalnej pracy, recenzent założył, że to Jakob jest twórcą i mózgiem projektu Sex in Situ. Nieważne, ile pracy w SiS włożyłyśmy, ani to, że Jakob do projektu dołączył jako dyrektor, dopiero w pewnym momencie. Ile pracy włożone zostało w to, aby współpraca dwóch Polek w duńskim teatrze publicznym, naprzeciwko którego znajduje się dom publiczny o polskim profilu, znalazła dyskursywną przestrzeń. Nieważne, że w międzyczasie pracownicy teatru po raz pierwszy zaczęli ze sobą rozmawiać po angielsku, co odmieniło twarz tej instytucji. Że większość osób współpracujących z nami to migranci, a część projektu odbyła się i będzie kontynuowana w Polsce. Nieważne, że na scenie wzajemnie ucieleśniamy swoje seksualne zbliżenia, że nasze ciała w zasadzie stają się formą kolektywną, że we troje przywitaliśmy widzów w foyer i we troje rozmawialiśmy z nimi po zakończeniu prezentacji. Jakob jest jedyną osobą, z którą recenzent może się zmierzyć na poziomie tekstu. Jest treścią i jedyną twarzą, której chcą jego czytelnicy i którą zobaczyć mają telewidzowie.

Z jednej strony zawsze nią był. Od początku wierzył w projekt, przekonał instytucję do jego przygotowania, przekonał rodzinę i przyjaciół, że to, co robi, jest słuszne i że nie, nie jest wariatem, a następnie przeszedł przez cały proces jako performer, którym nigdy wcześniej nie był. Zasłużył na to. Zasłużył również na to, aby wspominano o jego odwadze – jako ojca dwójki dzieci i bezkompromisowości – jako dyrektora instytucji. Ja i Olga, w obecnym świecie seksualnej opresji, której autor wspomnianego artykułu zdaje się być poplecznikiem, pozostajemy wyłącznie ciałami projektu. Ale my z kolei na to nie zasłużyłyśmy.

***

Tekst opisuje stan projektu na chwilę po performansach w Teatrze Nordkraft. W roku 2018 projekt był dalej realizowany w Polsce i Danii, prowadzony przez Martynę Miller i Jakoba Jorgensena. W tym roku projekt przenosi się do Polski, szczególnie do Poznania i Warszawy, gdzie będzie rozwijany przez społeczność SiS w nowopowstającej przestrzeni Teatru Powszechnego Dream Adoption Society (DAS). DAS oferuje Sex in Situ schronienie, pomoc produkcyjną i sprzętową, przygotowujemy także serię półotwartych pokazów kolejnych etapów projektu. Projekt stale i niezmiennie rozwija się także w przestrzeni pozainstytucjonalnej. Sex in Situ szuka i jest otwarte na nowych uczestników. Uczestnictwo w projekcie ma różne formy. W tym momencie skupiamy się na nowych nagraniach, kontynuujemy badania i zbieramy materiały. Zapraszamy wszystkich, bez względu na preferencje, orientację, wiek, tuszę, wzrost i inne atrybuty, które zwykły być kategoryzowane w zakładkach stron pornograficznych. Jeśli chcesz nagrać swoje seksualne wspomnienie, jesteś zainteresowana/zainteresowany projektem, czujesz, że projekt Cię dotyczy, ale nie wiesz jeszcze jak, odezwij się do nas. [sexinsitu@gmail.com]

Nagrań Sex in Situ nie ma w internecie. Można je obejrzeć podczas dedykowanych temu wydarzeń lub po bezpośrednim kontakcie z twórcami / uczestnikami projektu. Uczestnicy mają dostęp do bazy nagrań.

Sex in situ jest projektem artystycznym i praktyką społeczną komunikującą doświadczenia i praktyki seksualne poprzez pracę ze wspomnieniem, odtworzeniem i obecnością. Projekt rozwijał się w wyniku eksperymentów, badań, spotkań, warsztatów, dyskusji, performansów, rozmów i medializacji. Traktując seksualność jako przestrzeń osobistą, ale nie prywatną, Sex in Situ ma na celu stworzenie społeczności ludzi zaangażowanych w tę utopijną praktykę. Zapraszamy do uczestnictwa i stosowania rozwijanych przez nas metod pracy. Nie uprawiamy seksu – stwarzamy przestrzeń, w której wszystko, co seksualne może być wyrażone i podzielone. Sex in Situ jest także podstawą mojej pracy doktorskiej realizowanej na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu.

https://www.facebook.com/sexinsitu/