tagi — Zuzanna Bartoszek   

Zuzanna Bartoszek Manifest

Manifest

Marzec–kwiecień 2020, Warszawa

Znowu nadchodzą jakieś czasy (wcale nie gołębim krokiem, mają wielu gońców), a ja mam ochotę pisać manifesty. Nikt lub prawie nikt za mną nie pójdzie, a ja będę udawała, że tak właśnie miało być. Farmazon rozszedł się po świecie, na jedną osobę przypada już kilkanaście bzdur. Każdy człowiek biegnie w kilkunastu różnych kierunkach, zderzając się z innymi ludźmi. Dawno nie było tak niepewnie jak teraz, co nie znaczy, że nie działo się tak już wiele razy. Końce świata są cykliczne, ludzie zawsze je przeżywali, schowani pod kamieniem z zapasem sucharków. Niezniszczalni, jak wirusy i karaczany. Ja osobiście jeszcze nigdy nie odczułam głodu, jest mi ciepło, jem suplementy. Gdyby nie współczesna medycyna, zmarłabym już przy porodzie, a potem jeszcze kilka razy. Zawsze ratowały mnie leki, a inne zdobycze cywilizacji wywoływały choroby. I oto jestem, mam 26 lat i dobre życie, którego uczepiłam się z całych sił, pazurami, tak mocno, że wyrywam mu włosy i wydłubuję oczy. Ani mi się śni umierać, a co dopiero wspólnie, z braćmi i siostrami, których nigdy nie miałam. Pora zaplanować nowy świat, na wypadek, gdyby ten się faktycznie skończył albo zaplanować jego ostatnie dni, gdyby nam przyszło wraz z nim odejść. Albo – po prostu napisać coś z okazji nadejścia nowej pory roku, każdy dzień jest już nią podszyty.

Oto nasze zasady, nasze warunki i obowiązki, nasze, to znaczy moje i tej garstki, która odważy się spojrzeć mi głęboko w oczy i powiedzieć „wierzę w ciebie i pójdę za tobą wszędzie na zawsze”:

  1. Nowy Świat i Najlepsze Czasy już były, około sto lat temu, może trochę więcej, kilka lat po 1900 roku, najpewniej w Wiedniu, ale może i na jakiejś polance. Wszystko nas ominęło, ale nie zagapiamy się w przeszłość, bo to jest niestylowe. Trzeba nam, mimo obietnicy porażki, wierzyć w nowe style i eksperymentować, zachwycać się tandetnymi sklepikami w metropoliach i gapić się w niebo, vapować.
  2. Ironia jest wszechobecna i niezdrowa dla artysty. Koniec chowania się za sarkastycznym uśmieszkiem, kiczem, koniec z mruganiem okiem do widza i mizdrzeniem się. Jedyny sędzia to serce, a serce nie zna poczucia humoru. Powrót do patosu! Odbierzmy patos patriotom i katolikom, przecież my też potrzebujemy wzruszeń.
  3. Trzeba trochę czytać albo pisać, koniec z artystą-przygłupem, który czyta tylko broszurki na wystawach, magazyny poświęcone sztuce, etykiety produktów i gada jak kurator. Ale też bez przesady, nie czytać za dużo, żeby nie popaść w grzech intelektualizmu. Wystarczy jedna trafiona metafora na tydzień, aby utrzymać ogień w duszy (kto ma wiedzieć, ten wie, że nie ma żadnego ognia i żadnej duszy – to metafora jest nimi; obraz czy literatura są po to, by wypełniać w nas tę pustkę, która najsilniej zionie, kiedy za długo przebywamy pośród ludzi).
  4. Koniec sztuki kobiet, sztuki gejów, sztuki mniejszości itd. Sztuka jest jedna i niczyja, nie wolno jej sobie wyrywać, bo ona wtedy maleje. Koniec kuratorów-artystów, koniec muzeów dla dzieci, koniec warsztatów, koniec procesu. Lepiej, żeby artyści nie mieli dzieci, chyba że mają je komu oddać na odchowanie. Mogłabym długo wymieniać zjawiska, których zakazuję, skupmy się na tych dobrych.
  5. Można śmiało palnąć głupstwo, to lepsze niż milczeć ze strachu przed faux-pas albo wiecznie żartować.
  6. Podróżować, zwiedzać świat, zwłaszcza miasta, wielkie, ale też znać okolicę na wylot, pogadać czasem z napotkaną starą babą.
  7. Naszym głównym celem jest poszukiwanie metafory, najczystszej, najbardziej syntetycznej, najpojemniejszej.

Wasza Zuzia, cała Wasza